Spośród wszystkich świętych nie ma drugiego takiego, jak on! Co tam spośród świętych, z wszystkich ludzi nawet… i nie popadam tu w nadmierną afektację, a przypominam sobie słowa Ewangelii – „między narodzonymi z niewiast, nie powstał większy od Jana Chrzciciela!” (Mt 11, 11). Wtóruje im i Józef Flawiusz, z uznaniem wypowiadając się o tej barwnej postaci z kart Pisma. Pomna tych słów ikonografia chrześcijańska Wschodu i Zachodu, stawia go wespół z Matką Boską przed bożym tronem, jako orędownika całej ludzkości, a dzień jego narodzenia świętowany był wigilią, jak Boże Narodzenie czy dzień narodzin Panny Marii. Innych świętych tak nie honorowano!

W starochrześcijańskiej Aleksandrii obchodzono w ciągu roku nawet osiem świąt poświęconych poszczególnym wydarzeniom z jego życia.  I choć rola Jana Chrzciciela, zwanego w tradycji prawosławnej Poprzednikiem, gdzieś się po drodze na Zachodzie zagubiła – przetrwała w świadomości mieszkańców wsi. Zresztą, to poprzedzanie jako posłaniec, czy herold Chrystusowy skończyło się u świętego Jana przyprawieniem mu skrzydeł. Greckie angelos to przecież i posłaniec, ale i anioł. Nie dziwią zatem ruskie, greckie czy bałkańskie ikony, na których ostatni prorok rozpościera ogromne skrzydła i jawi się jako Anioł Pustyni. Smukły jak młode drzewko, smagły i cały będący wezwaniem do pokajania!

Według legendy przypisywanej Markowi ewangeliście urodził się, gdy od stworzenia świata upłynęło pięć tysięcy pięćset lat bez sześciu miesięcy. Wcześniej zapowiedziano jego narodzenie ustami archanioła Gabriela, który przekazał także imię – nadane zresztą kuzynowi Chrystusa wbrew woli rodziny. Także wbrew woli żądnego krwi Heroda został Jan Chrzciciel uratowany z rzezi niewiniątek, kiedy wraz z matką swoją Elżbietą zbiegli na pustynię. Skryła ich przed wzrokiem siepaczy ogromna skała. Na tej pustyni mały Janek otrzymał od matki swój charakterystyczny strój – szatę z sierści wielbłądziej i skórzany pas, o którym tradycja wspomina, że był wykonany ze skóry baranka (tym samym i kuśnierze i rymarze zyskali świętego patrona!). Nie udało się oprawcom dostać przyszłego proroka, zabili zatem jego ojca. Zmarła i sędziwa Elżbieta. Zdjęta żalem nad sierocą dolą, chciała krewnego przysposobić Matka Boska, ale Chrystus zapowiedział, że wobec Jana inne są boskie zamiary i plany. I znów na arenę wydarzeń wkroczył Gabriel, który znanymi już ścieżkami wyprowadził chłopca na pustynię.

Wspominają o Janie Chrzcicielu stare pieśni jako o „proroku, męczenniku i pustelniku” i to pustynne bytowanie to nie tylko ideał mniszego życia, ale i konkretny – nieco szokujący jadłospis. Miód i szarańcza! Rozpisywały się żywoty świętych o jedzonych przez pokutników żyjących na puszczy korzonkach i jagodach. Stąd i nasz święty otrzymał patronat nad owocami, które w dniu swojego przyjścia na świat „zapalał” po lasach, sprawiając, że te, które są czarne, najpierw z zielonych stawały się czerwonymi. Miały na to swój czas, do święta Jagodnej nie można ich było przecież spożywać. Egipski biskup Serapion rozszerzył w IV wieku menu Janowe o trawę i słodkie zioła. Wierząc powszechnie w ich ochronną moc, podczas nocy świętojańskiej spalano w ogniu lipę i bylicę, by dym skutecznie chronił zgromadzonych przy świętym ogniu.  W słowiańskiej tradycji ludowej doczekał się nawet Jan Chrzciciel swojego własnego świętojańskiego ziela, czyli dziurawca, które sporadycznie, gdy zwano go antonikiem, zmuszony był dzielić ze świętym Antonim. Kwiat świętojański, iwanowe ziele, korzeń świętego Jana rozkwitał w wigilię święta i moc jego była ogromna, a siła oddziaływania wieloraka. Pannom zapewniał rychłe zamążpójście, mężatkom płodność, a wsadzony do portfela dostatek dóbr materialnych. Odstraszał czarownice i demony, do których z Boskiego dopustu miał moc strzelania – stąd w Czechach zwano go postrzeleńcem! A ponieważ był ziołem pozostającym we władaniu odważnego świętego, który nie bał się skarcić nieprawego króla, to w okolicach Gorlic herbatę z dziurawca podawano umierającym, by wyzbyli się trwogi konania. Ceną swojej prorockiej głowy nasz święty zapłacił za upomnienie Heroda, nic zatem dziwnego, że ziele jego zwano także szczernym – szczerym, prawdziwym i doskonałym – jak sam patron.

Opowieści etiologiczne, czyli o legendarnych przyczynach i początkach mówią, że zakwitł tam, gdzie upadły krople krwi ze ściętej głowy Jana Chrzciciela. Z tą Janową głową niemały kłopot mieli nieprawi. Odcięta, przez trzy lata unosiła się nad Jerozolimą i wypominała głośnym krzykiem straszliwą zbrodnię króla Heroda i Salome, by potem ruszyć i oznajmiać przestępstwo światu (uwiecznił ów przerażający cud Gustav Moreau na swoim płótnie)! A ponieważ owa głowa była relikwią należącą do świętego nonkonformisty, to dwukrotnie się gubiła i odnajdowała, za każdym razem dekretem pobożnych ustanawiając święto pierwszego i drugiego odnalezienia obchodzone w Cerkwi prawosławnej. Święto jej ścięcia obchodzono 29 sierpnia wśród katolików i prawosławnych, na Podlasiu nadając mu nazwę Hołowosieka – był to dzień surowego postu i zakazane było, przez prostą analogię, ścinanie główek kapusty. Tę zaś, jeszcze młodą, należało wraz z lnem opielić w wigilię narodzenia Janowego, by szybko zawiązała się w mocne i zwarte główki. Także główkom czosnku i cebuli poświęcano sporo wigilijnej uwagi. Wierzono na Podlasiu, że po świętym Janie „czosnek idzie w ziemio i trudno go potem odnaleźć”, stąd na ich łodygach wiązano supły, by nie uciekły, a jadalne pędy tych roślin wzrastały ku zadowoleniu gospodarzy. Dzień świętego Jana Chrzciciela był także ostatnim dzwonkiem oznajmiającym ostateczny termin wysiewania warzyw. Kto go nie usłyszał, ten daremnie spodziewał się tegorocznych plonów.

Realizując starotestamentowe proroctwa, Jan Chrzciciel przyszedł „w duchu i mocy Eliasza”. Łatwo można było sakralizować żywioł ognia związkami Poprzednika Pańskiego z Eliaszem – „prorokiem jak ogień” (1Krl 18-19). Najkrótsza noc w roku, zwana kupalnocką lub palinocką, posiadała własny obrzęd magiczny, związany z oczyszczającą mocą ognia. Rozpalane z żywego drewna, czyli ściętego w samą wigilię święta ogniska skupiały wokół siebie młodych i starych. Ci pierwsi śpiewali i skakali przez ogniska, poddając się oczyszczającej mocy płomieni. Biegając wokół pól uprawnych z zapalonymi żagwiami, chronili młode zasiewy zbóż przed buszującymi w nich demonami wodnymi, które mogłyby zaszkodzić pomyślności przyszłych plonów. Ślady takich ognistych egzorcyzmów spotkać można było i na Pomorzu, gdzie na wysokich słupach spalano beczki po smole. Wiadomo – demony żyją, zarówno na ziemi, w wodzie, jak i w powietrzu. Powracający nad ranem intonowali: „Witaj Janie z Bolesława”, zupełnie nie zwracając uwagi na fakt, że jest to pieśń poświęcona czci Jana Nepomucena. Tak bywa, gdy niejeden święty, jedno ma imię!

Imię! Jedno z najczęściej nadawanych na wsi polskiej! Iluż to Janków, Janeczków i Janiczków w polskiej pieśni ludowej, ilu zmaga się z przeciwnościami w ludowej bajce i podaniach! Ale już Chrzciciel to przydomek własny. Żaden ze świętych nie doświadczył przywileju ochrzczenia samego Syna Bożego! Sam fakt tego oczyszczającego zanurzenia, mocno osadzonego w żydowskiej tradycji po dziś dzień, w opinii wielu mieszkańców wsi czynił z Chrystusa chrześcijanina i odcinał Go od żydowskiej tożsamości. Nie tylko zresztą Jego! Nowa tożsamość ochrzczonych niemowlaków, oznajmiana była po przyniesieniu ich z kościoła do domu słowami: „Zabralim wam żydowina – przynosim chrześcijanina!”. Bez wody nie ma sakramentu chrztu, a bez opieki Jana Chrzciciela żaden z kąpiących się w nurtach rzek, stawach i jeziorach, nie mógł czuć się bezpiecznie. Stąd przekonanie, iż ten, który wzywał do pokuty nad wodami Jordanu, sprawuje ją także nad nurtami Sanu, Wisły czy wijącego się wśród łąk ruczaju. Po nocy świętojańskiej oznajmiano wszystkim – „Już Jan ochrzcił wszystkie wody, umyjcie się dla ochłody”. I można było w nich szukać letnich przyjemności, a także miłości życia – powszechnie w tę noc panny wiły i puszczały na wodę wianki. Złą wróżbą, bo zapowiadającą rychłą śmierć, było zatonięcie wianka. Jego losy powierzano opiece świętego Jana, tymi słowy – „Mój wianek różany pewnie nie utonie, Janeczek kochany ujmie w swoje dłonie”. I więcej było tu matrymonialnej nadziei, niż pobożności! Sporo przecież Janków żyło na tym bożym świecie! Bacznie obserwowała kawalerka płynące po wodzie kwietne sploty, by wyłowić ten, którego autorka szczególnie przypadła do serca. A jeśli wianek niechybnie spadł z dziewczęcej głowy, to nieślubne dzieci poczęte podczas tej nocy oddawano pod opiekę Jana Chrzciciela, o tyle gorliwie, że z chrztem tego owocu zakazanej miłości mogło być ciężko!

Surowo potępił święty Jan pozamałżeńskie współżycie, stąd starano się złagodzić wizerunkowo nieco jego osąd. Częściej wybierano takie przedstawienia, na których występuje jako słodki kuzyn Baranka Bożego. Chłopskie chałupy pełne były świętych obrazów, których kult upowszechnił się na wsi po Soborze Trydenckim. Jeden z inwentarzy wspomina nawet ich konkretną liczbę, zawrotną jak na dzisiejsze standardy – 34 obrazy! Zawieszono nimi „całe ściany wokoło izby, obrazy te jednak, jak wiadomo, to najnędzniejsze litografie i chromolitografie, jakimi nas zagranica zarzuca” – grzmiał opisując górali podbabiogórskich Gustawicz. To, co wyrobionym gustom wydawało się podłą tandetą, dla mieszkańców wsi jawiło się jako manifestacja boskiego piękna. „Ładne nieprawdy”– jak u Osieckiej, zyskiwały swoich gorliwych zwolenników, a święci patroni na nich ukazani – żarliwych czcicieli. Sztuka ludowa czerpała zaś istotne impulsy do tworzenia własnej ekspresji, dla której fabryczna grafika dewocyjna była ortodoksyjnym i nierzadko niedoścignionym wzorem. Motyw tulącego się do Baranka Bożego małego Jana Chrzciciela posiadał nie tylko swój pendant w wizerunku równie słodkiego Dzieciątka Jezus, któremu powagi miało przydać królewskie jabłko dzierżone w dłoniach i inskrypcja „Salvator Mundi”„Zbawca Świata”, ale i wiele przepięknych realizacji w malarstwie ludowym na szkle z terenów Czech, Bawarii, Słowacji, Pokucia czy Dolnego Śląska. Rozkoszna wizja świętych paniczyków, idealne dzieciństwo, do którego wiejskie dzieci nie miały nawet prawa aspirować. Raz jeszcze sztuka niosła pocieszenie, słodziła boleści codziennej mitręgi i zwyczajnie podobała – czasem malowana, innym razem oleodrukowa – zawsze pożądana!

I jak to często ze świętymi z wiejskiego podwórka bywa, jak na ironię, grzmiącemu – „nie pożądaj!”, przypadł w udziale taki los!

Źródło grafiki oraz tekstu