Czasem nawet prawdziwy groch z kapustą, bo czymże innym w rzeczywistości ludzi wyznających absolutne pewniki i stałość świata, a przy tym jak pisał Braudel „istot rzadkich, kruchych, o wątłym i krótkim życiu”– mogła być zaraza? Tak, Roch jest świętym od zaraz, nie, nie takim „santo subito”, tylko wybitnie wyspecjalizowanym w obronie narażonych na morowe powietrze. Choć na swoją popularność wcale nie musiał pracować długo, wystarczyła skuteczność cudów i odrobina wsparcia rodziny świętego, której śmierć krewnego w zapomnieniu ciągle wyrzucało sumienie. Ale uciekając w dygresję, zapomniałem o najważniejszym. Groch. Nie tylko częstochowski rym do Roch, ale i prawdziwy początek jesieni. Na wsi dzień świętego Rocha, 16 sierpnia był już faktycznym czasem końca lata i początków jesieni. Pierwociny zbiorów uświęcono w Zielną, do Rocha starano się zakończyć część młócki i zebrać groch. Ot, cała zagadka związków świętego ze strączkowymi ratującymi życie w zimie wyjaśniona!

Ograniczeni czasem, jak my wszyscy i przestrzenią, jak niektórzy z nas, mieszkańcy wsi musieli zmieścić się ze swoją kulturą i cywilizacją w ciasnych ramach możliwości. Te po ludzku niejednokrotnie zawodziły, stąd z pomocą mogli przyjść jedynie mieszkańcy nieba, zwłaszcza ci zamieszkujący wiejskie podwórko. Karzący Bóg w ludowej teologii dawał się zjednać swoim sprzymierzeńcom. A mógłby odmówić temu, którego nazwisko i znamię naznaczało na kształt Bożego Syna? Roch de la Croix, ze znamieniem w kształcie krzyża na piersiach, poczęty po żarliwych modłach bezpłodnych rodziców – gotowy przepis na świętość z dawnych żywotów! Z tych żywotów, głownie św. Mikołaja, zaczerpnął i niemowlęcą abstynencję – odmawiając ssania mleka matki w nadmiarze w środy i piątki. Działy się te cudowności w Montpellier, roku pańskiego 1295. Pięć lat później Roch unikał dziecięcych psot, a swoją uwagę dzielił jedynie na pomoc potrzebującym i modlitwę. Kiedy rodzice odumarli, część dóbr rozdał ubogim, zwierzchnictwo nad pozostałymi włościami przekazał wujowi i ruszył w drogę. Odwiedzał święte miejsca, jako pielgrzym, co zaznaczyło się w jego ikonografii. Pielgrzymia tunika z krótką pelerynką i przyczepionymi do niej plakietkami, częściej jednak muszlami św. Jakuba, choć nie wiemy czy dotarł do Santiago. A nadto laska pątnika z tykwą.

Nie samą modlitwą żył w drodze – pielęgnował chorych, ryzykując życie przez kontakt z zadżumionymi. Wreszcie stał się jednym z nich. Nikomu nie chcąc być ciężarem, usunął się pod mury miasta oczekując śmierci. Ale mieszkańcy Piacenzy stracili szansę na posiadanie własnego świętego i przegnali go z niegościnnych progów miasta. Resztkami sił powlókł się do lasu, by skonać samotnie. Jak pomyślał, tak się nie stało. Bez czynnika nadprzyrodzonego życie świętych pozbawione jest poezji i scenariusza. Ogar rycerza Gotharda zwęszył w lesie świętość i odtąd żywił osłabionego świętego kradzionym z pańskiego stołu chlebem. Roch zyskał pomoc i ikonograficzny atrybut w postaci psiaka, który rzadko jawił się w ludowych realizacjach jako rasowy. Bardziej swojski Ciapek, choć niektóre podania zwą go Roszkiem i mówią, że pobiegł za świętym do nieba. Czułości świętego wobec czworonożnego przyjaciela nie mógł oprzeć się sam święty Piotr, który pozwolił na to ich wspólne zamieszkanie w rajskich ogrodach.

A nim tam zamieszkał, trafił do więzienia i to w rodzinnej miejscowości! Przybywając do Montpellier w lichym odzieniu i ze śladami przebytej choroby, wzięty został za szpiega. Wtrącony do ciemnicy, jak na świętego przystało pokornie znosił swoją dolę. Dodatkowo sam sobie mnożył cierpienia, przez pięć lat modląc się, poszcząc i biczując za niewdzięcznych mieszkańców miasta. Wreszcie skończyły się cierpienia Rocha i jak to ze świętymi na finale bywa, zawitał do niego anioł. Wysłannik Boga oznajmił mu, że kres ziemskiej włóczęgi zakończony, a wzruszony jego postawą Stwórca, pragnie spełnić jego jedno życzenie. Mógłby Roch pomstować, domagać się słusznej kary dla krajanów. Nie! Poprosił, by wszyscy zadżumieni mogli skutecznie prosić go o pomoc w ustaniu zarazy. I tak w roku 1327 otrzymał boskie zapewnienie spisane po łacinie na kamiennej tablicy – w końcu to naturalny sposób komunikacji Boga z ludźmi – kto poprosi, ten otrzyma! Zdziwienie ogarnęło nie tylko mieszkańców Montpellier, ale i rodzinę świętego, która rozpoznała go po znamieniu na piersi. Starali się zrobić wszystko, by sława krewnego rozeszła się po świecie jak ogień po wrzosowisku.

Sił nie szczędzili i pobożni pisarze, spisując jego żywot już w XV wieku. Pisał o nim i Francesco Diedo i Jean Pin… sława rozprzestrzeniała się po całej Europie. Był za życia święty Roch wędrowcem, stał się nim i po śmierci. Relikwie zawędrowały i do Arles i Wenecji, Grenady, Paryża, Marsylii, a nawet samego Rzymu. A gdzie się święty pojawiał w swojej przytomności, tam szybko powstawały i bractwa opiekujące się chorymi, a także, co chyba nie dziwi przy tak barwnym żywocie – wystawiające sztuki teatralne!

Ale głównym patronatem Roch obejmował zadżumionych, choć jak się okazuje nie tylko. Ten popularny ongiś święty chronił przed wścieklizną, zapewne z racji bliskiej przyjaźni z ogarem Gotharda. Poczęty i zrodzony w wyniku żarliwych modlitw, stał się w Dolnej Nadrenii i patronem ciężarnych. Przynosiły mu na intencję szczęśliwego porodu bobasy z wosku. Zwyczaj ten znano także i w Polsce. W Kadzidle na Kurpiach lepiono woskowe zwierzęta, żywo przypominające „byśki” czy „stworzunka” z ciasta chlebowego. Przynoszono je jako wota do kościoła i po rytualnym obejściu ołtarza składano dar, z którego później odlewano płonące na ołtarzu świece. Stał się zatem na wsi polskiej święty Roch patronem żywego inwentarza, a jego obrazek chętnie wieszano w stajniach, obory zostawiając głównie we władaniu świętego Antoniego Opata. Kolejnym znanym zabiegiem o charakterze apotropaicznym, było przepędzenie zwierząt przez dym wydobywający się z ogniska rozpalanego w dniu wspomnienia świętego. Na Kurpiach, co nie dziwi, rozpalano go z jałowca, a w innych regionach spalano poświęcone zioła, które zostały po poprzednim święcie Zielnej. Wierzono, że ogień musi być „żywy”, czyli rozpalony iskrą wykrzesaną z krzemienia. Ale to wciąż nie jedyne patronaty! Święty wędrowiec stał się w swoim ojczystym kraju patronem pomagającym w bólu stóp i tych, którzy brukując ulice pozwalają im swobodnie przemieszczać się. Wreszcie sprzyjał i piekarzom i cukiernikom, a nawet strzegł przed zarazą uprawy winnej latorośli! Całkiem słodkie profesje objęte ochroną tego, któremu życie nie szczędziło goryczy!

W polskiej religijności typu ludowego święty Roch był jednym z najpopularniejszych świętych. Jego kult szybko zawitał do Polski, bo już pod koniec XIV wieku i niemożliwością było znalezienie takiej wsi, w której nie byłby znany. Po dziś dzień do cmentarnej kaplicy w Mikstacie przybywają w dniu odpustu na świętego Rocha wierni. Nie sami. Czasem z krowami, innym razem z końmi, a że wieś się zmienia, to i inwentarz także! Są zatem i papużki i chomiki, a nawet raz w słoiku złota rybka. Skoro kult Rocha tak żywy i popularny, stąd i cała masa przedstawień świętego. Zwykle powstających według raz przyjętego wzorca ikonograficznego. Obowiązkowo w stroju pielgrzymim, z psem, który czasem przynosi kradziony z pańskiego stołu chleb, innym razem ze współczuciem liże dżumowe rany. Nieraz przybywa anioł do Rocha, którego rana na nieco zalotnie, nie bójmy się tego stwierdzić, prezentowanym udzie budzi spore zaciekawienie anielskiego medyka, który troskliwie smaruje ją maścią.

Do tego modelu obrazowania świętości odwoływać się będzie i dawna sztuka ludowa, czy to w rzeźbie, czy w malarstwie. W tym drugim chętnie przedstawiająca Rocha w towarzystwie świętych Rozalii i Sebastiana, bo wiadomo, że to tacy święci od zaraz!

Święty Roch autorstwa Jerzego Soremskiego, rzeźbiarza pochodzącego z Tarnowskich Gór, a osiadłego w Jastrzębiu porusza świetnym wyczuciem ludowej formy. Zwarta, ale ekspresyjna bryła rzeźby daleka jest od form strojących pseudoludowe miny. Zdecydowane pchnięcia dłutem sprawiają, że sporo w tej pracy dynamiki i akcji. Nie jest święty Roch autorstwa Soremskiego gładkolicym efebem, a prawdziwym wędrowcem, którego duże stopy i mocne dłonie świadczą, że z niejednym kłopotem sobie poradzi. Patrzy mądrze i uważnie, nawet jeśli swoją troską o świętego pielgrzyma dekoncentruje nas trochę pies Roszek. Takiego świętego Rocha lud znał, czcił i szanował. Wątły święty, to raczej marny święty! Podobnie czuje i nasz artysta, którego rzeźby świętych patronów prezentowane w 2019 roku na wystawie „Wszyscy święci. Rzeźby w drewnie Jerzego Soremskiego” są wizerunkami prawdziwie ludzkich, choć zamieszkujących niebo świętych!

I choć los wiejskich psów nie należał do modelowego przykładu traktowania zwierząt, to paradoksalnie w rzeźbie ludowej dokonała się ich prawdziwa rehabilitacja! Po cóż rzeźbić na wsi psa, skoro mieszka przy budzie? A no po to, by mógł za świętym Rochem pobiec do nieba i być może wespół z nim strzec ziemskiego podwórka. I to od zaraz!

Źródło grafiki oraz tekstu