Dzielne usposobienie świętego rycerza, zwanego w Cerkwi prawosławnej Zwycięzcą, jakoś w umiarkowanym stopniu licuje z metrum obertasów i mazurów, a jednak! Okazuje się bowiem, że oprócz wojowania z groźnym smokiem w obronie czci niewieściej lubo muzykował. Szczególnie upodobał sobie obertasy, przez które napytał sobie nie lada biedy.

Ludowa złota legenda (o której celowo tu z małej litery, w odróżnieniu od tej autorstwa Jakuba de Voragine) powiada, jak to razu pewnego użalił się święty Jerzy nad młodymi i ubogimi nowożeńcami, którym nie miał kto zagrać na weselu. Za przyzwoleniem Boskim zstąpił z nieba w chłopskiej powierzchowności, chwycił skrzypce i począł wygrywać skoczne muzyki. A grał tak zapamiętale, że na widok księdza spieszącego do chorego z wiatykiem, nie przerywając gry przyklęknął, ale tylko na jedno kolano. Rozzłościł się Pan Bóg, że wiernemu ludowi katolickiemu tak zły przykład daje i posłał go… na księżyc. Po dziś dzień, kto bacznie przygląda się księżycowi w pełni, widzi jak to święty Jerzy na jednym kolanie klęcząc gra. Obserwacja powinna być jednak niezbyt długa i w żaden sposób nachalna, by nie zerwała struny ze skrzypek świętego Jerzego i nie trafiła w oko podglądacza sprowadzając ślepotę. Niech zatem sobie święty Jerzy wygrywa! A skoro wygrywał obertasy i mazury, to i niejedną bitwę, przed którą opiece jego polecało się chrześcijańskie rycerstwo średniowiecznej Europy. I choć dzielny z niego był wojak i muzykant, gromu się przestraszył. Wiedziony ciekawością, chciał zobaczyć jak to wygląda ów pierun. Jezus jego ciekawość zaspokoił, ale ta była dla niego pierwszym krokiem na księżyc. Przestrach go chwycił i z tego przestrachu skoczył po miesiączek, na którym jak już wiadomo – pozostaje oddany muzykanckiej pasji. I choć sam się grzmotu zląkł, to jednak przed zgubnymi skutkami tych pierwszych, wiosennych bronił. Warunkiem było tylko wykonanie kozła, przewrotu, fikołka – jak zwał, tak zwał – w pobliżu chałupy, której dzięki tej ekwilibrystyce obrzędowej gromy nie miały się imać. Z pokorą te huki przyjmowano, wierząc, że „to święty Jerzy strzela za złym”.

Najważniejszą zaś wygraną walką świętego Jerzego, była to powszechnie znana z opowieści Złotej Legendy, ikonografii sztuki chrześcijańskiej i kultu. Walka na śmierć i życie stoczona ze smokiem, którego perwersyjna żądza szybko znudziła się krwią zwierząt i zapragnęła krwi ludzkiej – najchętniej dziewiczej! Dramatyzm tej historii łagodzi kościelny hagiograf Voragine, tłumacząc, że dziewice smok zjadał w ostateczności, gdy zniknęły trzody mieszkańców miasta Silena w prowincji Libii. Lud kielecki miał jednak własną wersję wydarzeń i w innej części chrześcijańskiego świata osadzał wydarzenia, kiedy śpiewał, że „w Krakowie na ulicy siedzi ta smok w kamienicy”. Próżno czekał ojciec księżniczki jej zaślubin, próżno odwlekał ostateczny termin wydania córki bestii. Presja poddanych się wzmagała, odwrotu nie było, dziewica przeznaczona na pożarcie smoka ruszyła w stronę swego przeznaczenia. Opłakiwała już nie tylko panieński wianek, ale i całe życie, które za moment miała postradać. Wtem minął ją szlachetnej urody młodzieniec, widział zapłakane lica, chciał pocieszać. Ale dziewczyna już wie, że fatum ciąży nad nią okrutne i z serca radzi rycerzowi ucieczkę, ile tylko sił w końskich nogach! Nie darmo Jerzego zwano Zwycięzcą, obronną ręką wyszedł z sytuacji, ocalił honor rycerstwa, a nadto i niewieści. Szerokim gestem się przeżegnał, dosiadł konia, smoka zranił, a księżniczce nakazał zdjęcie paska i zawiązanie go wokół szyi bestii.  Mogła go wprowadzić do miasta jak oswojone zwierzę, ku zdumieniu i podziwie wszystkich mieszkańców. Smok ostatecznie został zgładzony mieczem Jerzego, a cielsko jego było tak wielkie, że cztery pary wołów musiało je wywlec za miasto. I znowu pod Kielcami nie oszacowali smoczych gabarytów, zowiąc go „robaczkiem”… no chyba, że tylko prześmiewczo, bo tyrana najlepiej obezwładnić śmiechem. Od chwili ostatecznej ze smokiem rozprawki, wszyscy poczuli się prawdziwie wolni, społeczność chrześcijańska zyskała dwadzieścia tysięcy nowych członków (kobiet i dzieci wtedy nie liczono) a w mieście stanął kościół ku czci Panny Maryi i świętego Jerzego. Wdzięczna Panienka Maryja, jak zanotował pod Krakowem Oskar Kolberg wywdzięczyła się za ocalenie oddającej się pod jej obronę królewny czynem i tymi słowy: „kejśmi pięknie, ładnie obronił niewinne stworzenie, dziewicę tę czystą, za to mój rycerzu, po niebie na gwieździstym wozie jeździć będziesz – i mój miesiączek ci odstępuję na mieszkanie”. Zatem nie tylko księżyc w ludowej biografii świętego to pokaranie boskie, ale i nagroda od samej Świętej Dziewicy!

Ustrzegł Jerzy wianka i głowy królewny – stąd może na Wileńszczyźnie patronat nad młodym kwieciem i  tradycja jarmarku pod jego kościołem, gdzie i pierwsze kwiaty i flance? Swojej głowy ustrzec nie zdołał. Po okrutnych mękach ścięto go za cesarza Dioklecjana roku 305, ale wcześniej na własne uszy dobiegł go głos z nieba, że ktokolwiek za przyczyną męczennika Jerzego o cokolwiek poprosi, tak mu się stanie! Gwarancja skuteczności – gwarancją nieśmiertelności wśród wierzących! Na wieki wieków! Modlą się do niego katolicy, aczkolwiek już pod Soborze Watykańskim II mniej chętnie i z większym niedowierzaniem, ale gorliwie wzywają jego opieki prawosławni, dla których Jerzy pozostaje nadal świętym skutecznym! Nie wyparli się go Anglicy, którym patronuje od XIII wieku, nie wyprą się i Gruzini, których ojczyzna Georgia wzięła swą nazwę od naszego dzielnego wojaka! Kult jego wciąż żywotny, tak teraz, jak i przed wiekami na Rusi, Kaukazie, Bałkanach, Litwie, Ukrainie oraz Podlasiu. Zyskał zarówno tu, jak i wśród Łemków i Bojków, własne ludowe oblicze. Bo święty nie tylko imieniem związany z Gruzją, ale przede wszystkim z wsią. Wszak Jerzy to grecki Georgios, wykładany po prostu jako rolnik od greckiego geos – ziemia i orge – uprawa. W swoim rolniczym patronacie i dniu wspomnienia, Jerzy dzielić się musiał czcią i popularnością ze świętym Wojciechem, wspominanym także 23 kwietnia. Zdaje się jednak, że podział wypadł dość sprawiedliwie, bo ludność wyznania rzymskokatolickiego upraszała przyczyny świętego Biskupa, a wyznawcy prawosławia i grekokatolicy przyzywali opieki świętego Jerzego. Zażartej rywalizacji pomiędzy świętymi nie było, bo i juliański kalendarz sprzyjał, wszak 23 kwietnia wypada tu w gregoriańskim dniu 6 maja. I tak majowe, choć kwietniowe przecież święto stało się jednym z najbardziej uroczystych dni w ciągu całego roku agrarnego. Cała magia tego dnia wynikała z chęci zapewnienia obfitych zbiorów, stąd i szereg zabiegów mających zaczarować rzeczywistość i uczynić ziemię przyjazną, płodną i obfitą.

W obrzędach związanych ze świętem sporo śladów pogańskiego oglądu rzeczywistości i przekonań. Czaili się za Jerzym jego poprzednicy – słowiańscy bogowie Jaryło, Perun i Wołos, bliscy wyobrażeniom o świętym młodzieńcu dosiadającym białego konia i jak on potrafiący definitywnie kończyć czas zimy i pozwalać wystrzelić wiośnie zielenią traw i wschodzącymi zbożami. Bacznie przyglądali się im gospodarze obchodzący w święto pola. Tak, zdecydowanie ten dzień ma swoje obchody – rozumiane tu nad wyraz dosłownie! Jedni, ci najbardziej ortodoksyjni, przychodzili na pola zaraz po nabożeństwie w cerkwi, pozostałych wiodła przed świtem pamięć minionych wieków i wierzeń, by tarzać się po zbożu skąpanym w porannej rosie. Bez niej, jak wierzono – „ani jedno źdźbło trawy nie ujrzałoby słońca i nie zakiełkowało”. Jako zboże, tak i potomstwo, liczne i czasem sprawiające sporo kłopotów. Niechże i ono podrośnie zdrowe, jeśli zdrowo przetoczy się po młodym zbożu. Tarzano się również i po ziemi, by tej cierpliwej Matce przekazać wszystkie swoje bolączki i zaczerpnąć od niej życiodajnej siły.Żaden zabieg magiczny nie może się odbyć bez konkretnych formuł i rekwizytów. Tymi, z racji swojej wyjątkowej mocy i sąsiedztwa Wielkanocy, były pozostałości Święconego. Zabrane w pole kostki mięsa zakopywano w ziemi, czasem wystarczał sam popiół pozostały z ich spalenia. A komu zbrakło poświęconych kości, ten zakopywał i zwykłe. Jeśli zbrakło jednych i drugich, bo bieda zaglądała w okna chałupy, by jej nie mnożyć i zakończyć okrutne panowanie nad gospodarstwem – zakopywano i patyczki symulujące zwierzęcy kościec. Ale nie tylko zakopywano, wtykano je także, by zboże stało proste, jędrne i wysokie, jako te kosteczki! Święty męczennik z tak barwnym i fantastycznym żywotem, doczekał się i szczególnego zwyczaju, który praktykowało się w Socach w gminie Narew na Podlasiu. W dzień świętego Jerzego wykonywano tu kraszanki! Farbowane w cebulniku jajka może nie dorównywały urodą wielkanocnym pisankom, ale i na ich powierzchni (po ufarbowaniu, co ważne!) kreślono woskiem krzyżyki, kreski i jodełki. Po co? A no po to, by je wynieść, wywieść w pole, po nim je przetoczyć a wreszcie zakopać w całości, jeśli kto bogaty lub przysypać ziemią skorupki, a jajko przynieść dzieciom do domu jako prezent od zajączka!

Żadne święto nie może się obyć bez świątecznego posiłku. Najważniejszy był ten spożywany całą rodziną na polu zwany na Białostocczyźnie obiadem. Spożywano go na zasłanej białym obrusem ziemi – wyrastającym z ziemi pierwszym źdźbłom przekazać miał swoją czystość i biel. Jasne i pozbawione chwastów zboże miało być wystarczającym dowodem na prawdziwość owego przekonania. Wraz z bielutkim obrusem zabierano w pole i korowaj – pieczywo magiczne i luksusowe, bo tworzone przy użyciu składników wysoce deficytowych, jakimi była najlepszej jakości pszeniczna mąka, masło, jaja oraz mleko. Zanim się korowajczyka spożyło, także należało go przetoczyć po zbożu. Najlepiej na kształt krzyża, a potem w nabożnym skupieniu rozdzielić i spożyć wśród uczestników obiadu wydanego na cześć świętego Jerzego. A kiedy już było po spożyciu… korowaja i wódki, zaczynały się śpiewy, by uprosić opiekuna pól o otwarcie ziemi i jej obfite plony. Proszono w pieśniach Jerzego, aby udał się po klucze do Boga, odemknął ziemię, wypuścił rosę i dał wiosnę mokrą i ciepłą.

W tym świątecznym miodzie, przydałaby się i łyżka dziegciu! Tak, tym można namalować krzyże na drzwiach stajni i obory, kółko na maślnicy i znaki na rogach krów. Bo i opiekunem bydła stał się święty Jerzy, a w jego święto gnano nie tylko do cerkwi, ale i po raz pierwszy bydło na pastwiska. Tu i tu należało wyglądać paradnie, zatem Bojkowie maili głowy krów i cieląt wiankami z żółtych jaskrów, a męską część populacji wiankami z gałązek bukowych, by byki i woły były zdrowe, silne i twarde jak buczyna. Bydłu i jego mleczności zagrażały głównie czarownice, stąd dziegciowe magiczne znaki w miejscach dla produkcji mlecznej strategicznych. Poważnym zagrożeniem mogły być wilki. Choć powszechną nad nimi opiekę sprawował święty Mikołaj, to wierzono, że święty rycerz, który rozprawił się ze smokiem, poradzi sobie również i z leśnymi drapieżnikami. Oswajał je w sposób zadziwiający, bo lekturą świętych opowieści, a dzikie bestie, niczym baranki kładły się zasłuchane u stóp świętego. Obezwładnione przeczytanym tekstem, posłusznie wykonywały polecenia świętego i pozostawiały inwentarz ubogich gospodarzy w spokoju i przy życiu.

I jak zadomowił się święty Jerzy na wsi, tak i zamieszkał w sztuce ludowej na dobre! Wszak to świetny pretekst, by i konia jakim jest każdy zobaczył, a i można dać upust fantazji w portretowaniu smoka. Pyszna legenda o świętym z lekkim odcieniem romantyzmu pozwalała przedstawiać go, a to jako pięknego młodziana, a to huzara z wąsem wybawiającego piękną damę z opresji, wreszcie jako rosłego olbrzyma lub gibkiego ekwilibrystę. Mnogimi nutami rozbrzmiewa pieśń o jego kulcie, czasem to mrożąca krew w żyłach opowieść, innym razem sonata księżycowa. Ale dość o tym, wiosna! Można na pole albo w tan, wszak specjalnością świętego Jury – obertasy i mazury!

Źródło grafiki oraz tekstu